Wczoraj, dzięki uprzejmości Royal Enfield Poland miałem okazję przejechać się trzema nowymi motocyklami RE, dziękuję Pani i Panom za świetnie i sprawnie przygotowana imprezę. Najbardziej liczyłem na poznanie nowego Classica 350, gdyż jest to poniekąd mentalna kontynuacja znanej mi już linii motocykli tej firmy i ewentualny następca EFI B5 w moim garażu. Gdy przyjdzie na to czas. No cóż, mój Royal w porównaniu do nowego Classica, to po prostu chamski Rock’n’Rollowy młotek, tępe narzędzie do robienia zadymy. Nowy Classic 350 Rock’n’Rolla w sobie nie ma, nic a nic. Tylko czysta klasyka, miękkość, lekkość, gładkość. To ptasie mleczko w czekoladzie. Poza paroma elementami nadwozia i ogólnym nawiązaniem do stylistyki poprzednich modeli, to zupełnie inny motocykl, nowa jakość. Silnik wszystkie swoje niutki oddaje od razu, przyrost mocy jest idealnie liniowy, jak oni to zrobili. Jazda z prędkością 100/h jest bezproblemowa i dość szybko osiągalna. Nie ma wibracji, oczywiście to odczucie po przesiadce ze starego Royala. Skrzynia biegów perfekcyjna, pozycja i ergonomia do moich 172 cm idealna. Trochę dziwny włącznik rozrusznika, w formie pokrętła i może trochę za bardzo nowoczesne zegary, ale zdecydowanie, gdybym dzisiaj miał kasę na ręce i musiał podjąć decyzję co kupić, starego czy nowego Classica, brałbym nowego. Autentycznie, pchałby to ptasie mleczko do gęby całymi garściami, bez wstydu. A potem przesiadłem się na Interceptora. Wcale nie chciałem, bo jakoś mnie nie pociągają, ale taki mi został, więc pojechałem. Po pierwszych metrach było już tylko łooo, uchhh, jaaa, o kurwa, mmm, Star Trek następne pokolenieee, a potem się darłem i śmiałem naprzemiennie, jak obłąkany, dobrze że nikt mnie nie słyszał. To jest łobuz, to jest bandyta. Moja Suzuka jest mocniejsza i silnik V, ale ten Interceptor w porównaniu do niej to jest petarda. Wszystkie niutki od razu na każdym biegu, dokładnie tak samo jak w Classicu, tylko znacznie mocniej. Niewątpliwie akcesoryjne tłumiki robiły tu dodatkowa robotę, piękne brzmienie, gdzieś od środka, to wszystko gra ze sobą obłędnie dobrze. Prowadzenie cacy, ale pozycja już nie. Tu się wszystko sypie w moim przypadku, gdyż podgięcie nóg jest za duże. Moje kolana takiej pozycji do jazdy mówią stanowcze nie i po 150, max 200 kilometrach ból byłby już nie do zniesienia. Pamiętam to z Dyversii, pozycja i ułożenie nóg bardzo podobne. Szkoda, bo do tej pory ciągle gra we mnie ten kawałek który przejechałem Interceptorem. Jak go odstawiałem, to naprawdę miałem ochotę spierdolić na tym motocyklu. No i na koniec był Himek i tu trochę był zjazd w dół. Wiecie jak to jest, jak najpierw wypije się to lepsze piwo, a potem otwiera się to gorsze, niby jest OK, ale... Jak mniemam ten motocykl jest odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku indyjskiego, na tani motocykl o zdolnościach terenowych. Tam na dwóch kołach jeździ znacznie więcej ludzi niż jest mieszkańców w Europie a drogi są jakie są i lepsze nie będą, gdyż jest ich zbyt wiele. I tu wchodzi Himek, cały na biało, motocykl terenowy, enduro, motocykl prosty, techniczny. Bez wodotrysków i bajeranckich owiewek, co w sumie nadaje mu w wyglądzie dość klasyczny sznyt i poniekąd wyjątkowy. Fabryka RE dostarcza minimum jakie jest potrzebne, by kiepską drogę uczynić znośniejszą i mimo przeszkód dojechać do celu. Prowadzi się bardzo fajnie i lekko, jest całkowicie neutralny. Silnik i skrzynia biegów już nie taki fjuczer jak powyższe, ale znośnie. Biegi wchodzą dość twardo, tak jak w moim Efiku. Po asfaltach i kiepskich drogach motocykl daje radę, w terenie nie wiem, bo pojechać nie mogłem. Trochę już spędziłem czasu na motocyklu poza asfaltem i swoje oczekiwania co do własności jezdnych w terenie mam dość sprecyzowane i w nich niestety Himek się nie mieści. Ten motocykl jest dla mnie za ciężki i tyle. Tylko tyle, to jedyne co mi w nim nie pasuje. Ja nie chcę go podnosić, wyciągać z błota, czy z dziury w moście. Ostatnio miałem taką historię z Becią. Przy przejeżdżaniu przez ujowy polny mostek nad rowem, najpierw w dziurze, która nagle się objawiła ugrzęzło mi przednie koło, potem przy szamotaniu się z moim pierdzikiem zsunęło do dziury drugie. No z Himkiem byłbym ugotowany. Pewnie bym go wyciągnął, ale jakim kosztem i pewnie gdzieś pod wieczór. Dlatego nie, w krzaki i błoto wole stukilowa Becię. 200 kilo Himka mnie onieśmiela. Himalayan jest dobrym motocyklem turystycznym. Na długie i krótkie wypady. Po asfalcie i drogach kiepskich i bardzo kiepskich, ale do uprawiania typowego enduro, jeżdżenia na przełaj i po krzakach, zapuszczania się w góry, nieznane kamieniste czy błotne grajdoły, to jak dla mnie ten sprzęt jest za ciężki. No chyba żeee, robić to w dwa Himki, wtedy może być czad i zajebista przygoda w offie. Za ta kasę brać i się nie zastanawiać, taka moja rada. Koniec tego bełkotu.
No comments:
Post a Comment